czwartek, 31 marca 2016

# 54. „Julka” - Małgorzata Grzywa

Każdy popełnia błędy. Jest nawet takie powiedzenie, że człowiek na błędach się uczy. Takie jest głównie prawo młodości. Tak samo jak prawo buntu. Bardzo często dochodzi do niego pomiędzy rodzicami, a dziećmi. Ile razy słyszymy skargi przyjaciela, że jego pociecha się zbuntowała i oznajmiła, iż nie ma zamiaru spełniać oczekiwań rodzica odnośnie nauki czy zajęć dodatkowych? Co ma zrobić w takiej sytuacji rodzic? Upierać się przy swoim i na siłę kierunkować życie swojego potomka? Wybrać mu zawód i zmusić, aby syn został na przykład lekarzem, kiedy ten woli być, powiedzmy, sportowcem wyczynowym? Ma podcinać własnemu dziecku skrzydła, zabrać rower czy deskorolkę, aby nie traciło czasu na treningi, który mógłby poświęcić na naukę? Czasem takie upieranie się przy swoim może doprowadzić do tragedii i właśnie to nam próbuje udowodnić Małgorzata Grzywa w swojej debiutanckiej powieści zatytułowanej „Julka”.

Głównym bohaterem jest tutaj Marcin, młody chłopak, dla którego ojciec zaplanował karierę lekarza. Syn mu się nie sprzeciwiał, poszedł na studia medyczne i dobrze się uczył. Jednak miał też swoją pasję – jazdę na rowerze. Z ogromnym zaangażowaniem ćwiczył i przygotowywał się do zawodów sportowych w tej dziedzinie. Pewnego dnia zawody kolidowały z konferencją medyczną, na którą ojciec chciał zabrać syna, gdyż pomogłyby mu to w karierze. Marcin odmówił wyjazdu, gdyż pasja była dla niego również ważna. Ojciec nie rozumiał tego i zabrał Marcinowi rower. Swoim czynem doprowadził do buntu własnego dziecka i stracił syna, który wyprowadził się z domu i związał się z warszawską mafią.

- Zawieźć cię do domu? - zapytał.
- Ja już nie mam domu, Frodo! Zapamiętaj to sobie raz na zawsze! - powiedziałem podniesionym głosem. Dom z ojcem, który zaprzepaścił, zniszczył moje marzenia, to już nie był mój dom.” (str. 18)

Chłopak popełnił błąd, za który później zapłacił bardzo wysoką cenę. Początkowo takie życie mu się podobało. Był twardy i doskonale sobie radził w przestępczym świecie. Był zły, ale miał swoje zasady. Tylko najsilniejsi są w stanie dyktować warunki w mafijnym światku, a Marcin czuł się na tyle pewnie, iż zabraniał dilerom sprzedawać narkotyki pod szkołami. 
 
Julka” jest pozycją, którą warto polecić i młodym ludziom, i ich rodzicom. Książkę czyta się bardzo szybko, gdyż jest napisana prostym, zrozumiałym językiem. Autorka zastosowała narrację pierwszoosobową, oddając w ten sposób głos samemu Marcinowi. Zabieg ten pozwala czytelnikowi dokładnie poznać motywy, którymi się kierował oraz jego myśli i refleksje. Pozwala zrozumieć jego ogromny bunt i sprzeciw przeciwko ojcu, który chce kierować życiem syna. Wielokrotnie czytamy, iż bohater zrzuca winę na ojca, gdyż przez niego podjął złą decyzję, ale jednocześnie czuje się odpowiedzialny za własne czyny i tylko siebie obwinia za tragedię, kiedy do niej dochodzi. Dochodzi do pewnych wniosków, a gdy na horyzoncie pojawia się miłość, pragnie stać się lepszym człowiekiem i rzucić mafię w diabły. Czy to mu się uda? Co takiego musi się stać, aby Marcin zmienił swoje życie? I jak wiele musi zaryzykować, żeby uwolnić się od zła, w którym do tej pory się obracał? Dowiecie się tego, kiedy sięgniecie po powieść Małgorzaty Grzywy.

Podsumowując, chciałabym jeszcze dodać, iż „Julka” jest naprawdę bardzo ciekawą pozycją. To debiut literacki, więc nie jest doskonała – są w niej błędy składniowe, ale nie przeszkadza to w odbiorze powieści jako całości. Poprawić by to mogła dobra korekta. Nie zaszkodziłoby również trochę pracy redaktorskiej nad tym tekstem, ale nie żałuję, że poświęciłam czas na przeczytanie „Julki”. Polecam!

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi sztukater.pl.

Moja ocena: 4,5/6
Autor: Małgorzata Grzywa
Gatunek: Literatura współczesna
Wydawnictwo: Profit
Ilość stron: 128
Data wydania: 10-02-2015
Nr ISBN: 978-83-939760-3-4

# 53. „Cud narodzin” - Jackie Mize

Poznaj Boga, dla którego żadna rzecz nie jest niemożliwa.” 
 
Autorka „Cudu narodzin”, Jackie Mize, usłyszała od lekarzy, że nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. Jej pierwsza ciąża trwała tylko osiem tygodni i zakończyła się poronieniem. Co zrobiła Jackie wraz z mężem? Poddała się i pogodziła z diagnozą? Otóż nie! Jackie i jej mąż postanowili się nie poddawać. Nie zwrócili się jednak o pomoc do lekarzy. Jako ludzie głęboko wierzący w Boga oraz w sens ofiary Chrystusa, postanowili pójść właśnie tą drogą i zawierzyli Najwyższemu.

- Jeśli mamy się pobrać, powinieneś coś o mnie wiedzieć – NIE MOGĘ MIEĆ DZIECI. (…)
- Naprawdę? A kto to powiedział? Kto powiedział, że nie możesz mieć dzieci?
- Lekarze?
          - Aha. No cóż, ale Bóg powiedział, że możesz mieć dzieci – odparłem. - Chociaż dziękuję Bogu za lekarzy i szpitale oraz podziwiam rozwój nauk medycznych, to nie one są naszym źródłem ani ostatecznym autorytetem. Jest nim Bóg, a On powiedział, że możesz mieć dzieci.” (str. 17)

Małżonkowie zaczęli studiować Biblię pod kątem tego, co Słowo Boże mówi na temat dzieci i macierzyństwa. Zaczęli się modlić o cud poczęcia i tego cudu doświadczyli. Jackie zaszła w ciążę, a po dziewięciu miesiącach urodziła pierwszego syna. Trudno w to uwierzyć prawda? 
 
A co powiecie na to, aby przeżyć bezbolesny poród? Brzmi cudownie. Jednak czy możliwe? Z tej krótkiej i niepozornej książeczki (gdyż zawiera zaledwie 128 stron) napisanej przez Jackie, dowiedziałam się, że tak. Autorka dowodzi, że jest to możliwe. Trzeba tylko głęboko wierzyć w Słowo Boże. Wierzyć w to, iż Jezus wybawił ludzkość od bólu i cierpienia oraz modlić się do Boga o szybki i bezbolesny poród, o poród ponadnaturalny. Mocna i niezachwiana wiara oraz częste sięganie do Słowa Bożego może sprawić, że każda kobieta może doświadczyć takiego właśnie porodu.

Hmm... Szczerze mówiąc, sama rodziłam dwa razy i wiem jak ten proces wygląda. Obydwa moje porody były naturalne (siłami natury) i, nie będę owijać w bawełnę, bolało jak diabli. Trudno mi więc uwierzyć w to, co w swojej książce pisze Jackie. Poród bez bólu? Dla mnie to jak oksymoron... Najwyraźniej jestem człowiekiem małej wiary, choć, oczywiście, wierzę w Boga.

Przyznaję, że „Cud narodzin” wywołał we mnie mieszane uczucia. Przeżyłam to i wiem, że dla mnie już za późno na to, aby próbować kolejny raz i stosować się do rad Jackie. Mimo to uważam, że obydwaj moi synowie są cudowni. A ból porodu? Było, minęło... O bólu się zapomina już w pierwszej chwili, kiedy się usłyszy płacz nowo narodzonego dziecka. Wszystko co złe odchodzi w niepamięć, kiedy lekarz lub położna kładzie maleńką istotkę na piersi matki. Tak było w moim przypadku i tak samo jest w przypadku prawie każdej rodzącej kobiety. Każde narodziny są cudem.

Komu polecam tę pozycję? Młodym kobietom, które poród mają jeszcze przed sobą. Zapewne nie wszystkie dadzą się przekonać, ale znajdzie się może kilka takich, które z uwagą wczytają się świadectwo Jackie i uwierzą. Zwłaszcza, że „Cud narodzin” zawiera również świadectwa innych kobiet, które uwierzyły, słuchając kasety z nagraniem przekazu Jackie i doświadczyły cudu ponadnaturalnych narodzin.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi sztukater.pl.

Moja ocena: 4/6
Autor: Jackie Mize
Gatunek: Poradniki
Wydawnictwo: Koinonia
Ilość stron: 128
Data wydania: 17-03-2015
Nr ISBN: 978-83-64489-09-9


# 52. „Zjazd rodzinny” - Irena Matuszkiewicz

Uwielbiam sagi rodzinne. A Wy? Jednak kiedy taka saga jest osadzona na przestrzeni wielu lat i ukazuje nam kilka pokoleń na tle historycznych przemian, cenię ją jeszcze bardziej.

Biorąc do ręki powieść Ireny Matuszkiewicz, nie wiedziałam czego się spodziewać, ponieważ do tej pory autorka była mi całkiem obca. Choć wydała już kilka pozycji, nie przeczytałam jeszcze ani jednej z jej książek. Chyba wiele straciłam, gdyż „Zjazd rodzinny” mnie wręcz zachwycił! Jestem nim oczarowana! Oczarowana rodziną Korzeńskich, tłem historycznym oraz stylem autorki!

Na pierwszych stronach „Zjazdu rodzinnego” poznajemy Ewę, zastanawiającą się nad organizacją imprezy, na której będą mogli się spotkać wszyscy członkowie jej dużej rodziny. Córki Ewy umacniają kobietę w tym postanowieniu i obiecują pomoc w tym wielkim przedsięwzięciu. Z zawodu archiwistka i uwielbiająca historię Ewa, zbiera wszelkie informacje na temat dalszej i bliższej rodziny, i śledzi losy krewnych.

Prawdę powiedziawszy, spodziewałam się jednotomowej opowieści o rodzinnym spotkaniu oraz o odnowieniu i ponownym umocnieniu więzi rodzinnych. Tymczasem autorka kompletnie mnie zaskoczyła. Okazało się, że Ewa i jej córki są tylko współczesnym tłem, najważniejsze wydarzenia powieści mają miejsce w przeszłości, a dokładniej prawie sto lat temu. Zupełnie nagle, bez żadnego ostrzeżenia czytelnik zostaje przeniesiony z roku 2014 do 1918 i poznaje Jana Korzeńskiego, nestora rodu, z którego wywodzą się Ewa i jej córki.

Od tej chwili Irena Matuszkiewicz doskonale lawiruje pomiędzy teraźniejszością, a przeszłością. Bardziej się jednak skupia na tej drugiej, tworząc kronikę rodu Korzeńskich i osadza ją na tle wydarzeń dwudziestolecia międzywojennego. Dzięki takiemu zabiegowi, czytelnik poznaje realia ówczesnego życia. Ewa Parelska, jej córki i czasy współczesne są tylko przerywnikiem i to niezbyt częstym. To głównie w przeszłości toczy się akcja „Zjazdu rodzinnego”, rozpoczynając od zakończenia pierwszej wojny światowej, a kończąc się na wybuchu drugiej, we wrześniu 1939 roku. 
 
Powieść Ireny Matuszkiewicz jest niezwykle realistycznym obrazem obyczajów w Polsce międzywojennej, osadzonym na tle prawdziwych wydarzeń historycznych. Obrazem zwykłej rodziny kupieckiej, w której najważniejszą rolę pełni ojciec. Nie znajdziemy tu pomiędzy przyszłymi małżonkami wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia, ale zaplanowany i skojarzony związek dwojga zupełnie sobie obcych ludzi, Jana i Leontyny. Związek, który z biegiem czasu owocuje siódemką dzieci. Potomkami Korzeńskich są Leon, Julian, Zdzisława, zwana przez wszystkich Dzidzią, Basia, Janeczka oraz bliźniaczki Zosia i Krysia. Wszystkie te postaci są dokładnie i wnikliwie sportretowane przez autorkę oraz doskonale poprowadzone.
 
Wieczory u Korzeńskich poświęcone były na czytanie. Wszyscy gromadzili się w jadalni przy dużym stole nakrytym serwetą. Było coś magicznego w tym stole, w ciężkiej lampie zdobionej mosiężnymi okuciami, we wzajemnej bliskości siedzących wokół niego osób, co sprawiało, że nawet ruchliwy Leonek zachowywał się spokojnie, zasłuchany w głos babci lub mamy. Jan też bardzo lubił chwile pod lampą i jeśli tylko mógł, wracał do domu krótko przed zamknięciem sklepu, zostawiając na dole subiektów pod bacznym okiem Władka. Zatrudniał teraz trzech pracowników, miał więc nieco wolnego czasu dla rodziny. Przy stole siadał na swoim stałym miejscu i brał na kolana którąś z córek. Jego ulubienicą była Dzidzia.” (str. 123)

Na szczególną uwagę, moim zdaniem, zasługuje język, którym posługuje się autorka. Język stylizowany na tamtą epokę i to nie tylko w dialogach... Wydaje mi się, że właśnie dzięki tej stylizacji powieść zyskuje na wartości, a opisy są niezwykle plastyczne, co pozwala czytelnikowi przenieść się w czasie i wczuć w tamtejsze klimaty.

Irena Matuszkiewicz dostojnie snuje swoją opowieść, a niezwykła dbałość autorki o dokładność szczegółów sprawia, że poznajemy życie Korzeńskich od tzw, podszewki. Śledzimy ich losy, łączymy z nimi w chwilach radości i smutku oraz w chwilach zwątpień. Jesteśmy świadkami narodzin kolejnych dzieci Leontyny i Jana oraz towarzyszymy protoplastom rodu w ich wychowaniu i kształtowaniu na wartościowych ludzi. Ze wzruszeniem obserwujemy jak z biegiem lat małżonkowie się docierają, a w końcu darzą się wzajemną miłością i oddaniem, a dzieci dorastają. Razem z nimi przeżywamy ból po stracie bliskich i strach przed tym, co przyniesie kolejna wojna. 
 
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam takie książki i z niecierpliwością będę czekać na kolejny tom sagi. Jeśli więc jeszcze nie czytaliście „Zjazdu rodzinnego” Ireny Matuszkiewicz, koniecznie sięgnijcie po tę powieść i dajcie się nią oczarować. Polecam! Polecam! I jeszcze raz polecam!

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi sztukater.pl.

Moja ocena: 5,5/6
Autor: Irena Matuszkiewicz
Gatunek: Literatura obyczajowa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 376
Data wydania: 20-10-2015
Nr ISBN: 978-83-8069-144-5

# 51. Danuta Noszczyńska - „Farbowana blondynka”

Ile znacie kawałów o blondynkach? Ja nasłuchałam się ich wiele. I co najważniejsze, przeważnie opowiadają je mężczyźni. Mają niezły ubaw, kiedy naśmiewają się z przysłowiowej głupoty blond piękności. A jak to jest w prawdziwym życiu? Lepiej być długonogą blondynką czy też ciemnowłosą i inteligentną przedstawicielką płci niewieściej? Kolejne pytanie jakie możemy sobie zadać to: czy warto ulegać takim stereotypom i oceniać wartość kobiet po kolorze włosów?

Skąd moje powyższe pytania? Otóż zapoznałam się ostatnio z najnowszą powieścią Danuty Noszczyńskiej „Farbowana blondynka”. Jest to mój pierwszy kontakt z twórczością pani Danuty i jestem przekonana, że nie ostatni. Już w tej chwili mogę Wam powiedzieć (napisać), iż sięgnę po kolejną powieść autorki przy najbliższej nadarzającej się okazji.

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie poszukała jakichkolwiek informacji o samej pani Danucie. W tych czasach to nic trudnego. Nie potrzeba sięgać po ogromne tomiszcze, jakim jest Encyklopedia... Wystarczy włączyć komputer, wejść w przeglądarkę i zdać się na przysłowiowego wujka Google. Właśnie w ten sposób trafiłam na bloga pani Noszczyśkiej i zapoznałam się z tym, co pisze sama o sobie:

"Urodziłam się w najpiękniejszym dziesięcioleciu ubiegłego wieku, w najpiękniejszym miejscu na ziemi. I choć jedno i drugie może być dla wielu sprawą kontrowersyjną, niech sobie będzie. Ja wiem lepiej.
Nie rokowano mi długiego żywota – miałam ponoć przeżyć najwyżej pół roku. Ale moja mama poszła na udry z ówczesną medycyną, skutkiem czego pierwsze miesiące mojego życia spędziłam w klinikach i szpitalach. Opatrzność chyba w końcu znalazła dla mnie jakiś etat na tym padole, bo zawiesiła mi wyrok na czas bliżej nieokreślony…
Kiedy, jako spory już bobas, zawitałam wreszcie w domu, mama ze szczęścia omal nie zagłodziła mnie na śmierć… Powodowana wyrzutami sumienia nadrabiała owo „niedopatrzenie” przez kolejne lata tak gorliwie, że przez całą szkołę podstawową byłam najlepiej utuczonym dzieckiem we wsi. Ku dumie i radości rodziny oraz mojej własnej rozpaczy…
Ale nie ma dymu bez kolców. Podobno ludzie zakompleksieni, nieśmiali, nadrabiają wszelkie niedostatki realnego życia bogatą wyobraźnią… Dzisiaj nie mam już potrzeby wymyślania swojego szczęścia, bo mam absolutnie wszystko, co można by tym mianem określić: wspaniałą rodzinę (kochającą mamę, cudownego męża, dwie wspaniałe córki, brata, który zawsze stoi za mną murem), dom z bujnym zielonością ogrodem, pracę, którą uwielbiam - a całą swoją wyobraźnię wkładam w pisanie książek i scenariuszy." (źródło: http://www.danutanoszczynska.pl/o-mnie)

Powyższe słowa wskazują, że autorka jest kobietą z niezwykłym poczuciem humoru. Dlatego też z niezwykłą ciekawością zagłębiłam się w lekturze „Farbowanej blondynki”, zastanawiając, czym uraczy mnie pani Noszczyńska.

Pochodząca ze wsi Tamara, zawsze marzyła o tym, aby wyrwać się z głębokiej prowincji. Kiedy więc ukończyła odpowiednie szkoły, wyjechała do dużego miasta i robiła wszystko, żeby spełnić swoje marzenie i stać się kobietą sukcesu. I tak się stało, ale zanim to nastąpiło, przekonała się, że mądrość i inteligencja to nie wszystko, czego szef oczekuje od swojej pracownicy. Po porażce na rozmowie kwalifikacyjnej, w dalszym dążeniu celu pomaga jej zmiana image, czyli przefarbowanie się na blondynkę i niezwykła dbałość o swój wygląd. Jako farbowana blondynka otrzymuje wymarzoną posadę i rzuca się w wir pracy, pnąc się w górę po szczeblach kariery. Jednak czy jest tak naprawdę szczęśliwa? Przekonacie się o tym, kiedy sięgniecie po powieść Danuty Noszczyńskiej.

Farbowana blondynka” to lekka lektura, która umili nam zimowy wieczór. Autorka posługuje się prostym językiem, a jej poczucie humoru niejednokrotnie wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika. Na szczególną uwagę zasługują spotkania Tamary z przyjaciółkami i niezwykle zabawne dialogi będących w niezłej komitywie kobiet. Nadchodzi jednak taki moment, że koleżanki Tamary przestają być singielkami i główna bohaterka czuje się przez nie opuszczona w czasie, kiedy ich najbardziej potrzebuje, gdyż przeżywa prawdziwe rozterki, ponieważ „facet jej nie chce”. 
 
W „Farbowanej blondynce” autorka porusza kilka bardzo ważnych tematów – przyjaźni, która pomaga pokonywać wszelkie trudności, miłości oraz konsekwencji w dążeniu do wyznaczonych sobie celów. Danuta Noszczyńska na przykładzie głównej bohaterki pokazuje czytelnikowi, że kariera zawodowa, czy wygląd jak przysłowiowy milion dolarów to dla kobiety za mało, gdyż wszystkie zostałyśmy stworzone do miłości. Każda z nas, nawet taka karierowiczka jak Tamara, zatęskni w końcu za wielkim uczuciem i za mężczyzną, do którego może się przytulić. Za mężczyzną, który będzie nas traktować jak prawdziwe partnerki życiowe, a nie jak tymczasową „konfigurację”.

(...)jeśli wiedzą, czego chcą od życia, powinni do tego konsekwentnie dążyć. I nic nie robić na pół gwizdka. Po prostu – wszystko albo nic. Z takim założeniem mogą osiągnąć naprawdę dużo. Znam osoby, które wszędzie udzielały się po trochu: troszkę niby się kształciły, troszkę pracowały, a co im zostało, ulokowały w tak zwanym życiu rodzinnym. I wyszło z tego jedno wielkie... nic. Młyn, który miele dwadzieścia cztery na dobę, a zamiast mąki produkuje same plewy, i to w dużych ilościach...” ( str. 17)

Jednak przyjaźń, miłość i konsekwencja to nie wszystkie poruszone w powieści problemy. Autorka wplata w akcję również kwestię obowiązku opieki nad starszymi, schorowanymi rodzicami oraz rodzinne potyczki dotyczące testamentu i spraw majątkowych.

Czy warto sięgnąć po powieść Danuty Noszczyńskiej „Farbowana blondynka”? Cóż... moim zdaniem tak! A dlaczego? A chociażby dla doskonale wykreowanego portretu psychologicznego głównej bohaterki, intrygująco ukazanego współczesnego pokolenia oraz doskonałego stylu autorki i niezwykłego poczucia humoru. Polecam!

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi sztukater.pl.

Moja ocena: 5/6
Autor: Danuta Noszczyńska
Gatunek: Literatura współczena
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 326
Data wydania: 08-10-2015
Nr ISBN: 978-83-8069-141-4

środa, 30 marca 2016

# 50. „W sidłach kobiet” - Aleksander Ławski

Jak to jest z kobietami? Zarzucają sidła na Bogu ducha winnego faceta? W ogóle coś takiego jest możliwe? W swojej powieści „W sidłach kobiet” Aleksander Ławski próbuje nam udowodnić, że tak! Muszę przyznać, że z niezwykła ciekawością sięgnęłam po tę pozycję. Byłam strasznie ciekawa męskiego punktu widzenia na tematy damsko-męskie. Czy opowieść pana Ławskiego spełniła moje oczekiwania? Czy była tak interesująca jak myślałam, sięgając po jej lekturę. O tym już za chwilę.

Głównym bohaterem, a zarazem narratorem jest mężczyzna około pięćdziesiątki – rozwodnik, posiadający dorosłe już dziecko, z zawodu lekarz i właściciel dobrze prosperującej firmy, człowiek dobrze sytuowany życiowo (materialnie). Sam o sobie pisze, że podoba się kobietom i jest doskonałym kochankiem. Hmm... skromnością więc nie grzeszy. Mało tego! Nie pozwala czytelnikowi zapomnieć o swojej wręcz doskonałości, gdyż ciągle o niej przypomina! Interes wręcz kwitnie, na brak pieniędzy nie narzeka, a nawet może sobie pozwolić na gosposię w domu, wyjazdy, restauracyjki. Ton, jakim to wszystko opisuje, brzmi tak trochę na przechwalanie. Dodajcie do tego dwie piękne kobiety, walczące o jego względy i setki innych, które przewinęły się w jego życiu wcześniej, a zrozumiecie skąd u bohatera takie przerośnięte ego.

Cóż... może do kogoś przemówi ta historia, ale ja jej mówię stanowcze nie. Gdyby nie fakt, że egzemplarz tej powieści otrzymałam do recenzji, najprawdopodobniej porzuciłabym ją po pierwszych kilkudziesięciu stronach, gdyż wydawała mi się zwyczajnie nudna. Możliwe, że zawinił tu sposób prowadzonej w powieści narracji – całkowicie innowacyjna, ale nieźle mącąca w głowie czytelnika. Poza tym, ile można wracać do tego, że facet nie potrafi się zdecydować, którą z szczodrze obdarzających go swoimi wdziękami kobiet ma wybrać? I seks... co chwilę seks – albo z jedną, albo z drugą. Dodam jeszcze, że akcja również mnie nie zainteresowała, gdyż nic ciekawego się w powieści nie dzieje – ot, zwyczajne wstałem, poszedłem do pracy, kochałem się z jedną, a potem spotkałem się z drugą... 
 
Krótko mówiąc, nie dla mnie ta powieść. Wygląda na to, że jestem raczej tradycjonalistką i lubię przejrzystość w literaturze. Możliwe jednak, że jestem już trochę za stara na wszelkie innowacje, a zwłaszcza takie, jakie zastosował autor „W sidłach kobiet”:

Masz bardzo szerokie zainteresowania. Nie lubię amerykańskich filmów akcji. Nie znam języka polskiego, nie mogę przeczytać żadnej polskiej książki, ale gdy zostanę dłużej w Polsce, będę musiała poznać wasz język. Miło to od ciebie słyszeć, chętnie bym ci w tym pomógł. A, to bardzo dobry pomysł, chętnie skorzystam. Od kiedy zaczynamy? Od zaraz. Pierwsze słowo to kocham cię.”

albo:

Obudziłem się, Irena już ubrana. Wstawaj, jest późno.”

Prawdę powiedziawszy ta innowacyjność sprawiała, że gubiłam się. Musiałam często się cofać lub przystawać, aby się zastanowić i przeanalizować zdanie po zdaniu, gdyż nie wiedziałam czy to zwykły opis, czy też dialog...

Podsumowując, chciałabym zaznaczyć, że jest to moja subiektywna ocena. Nie jest moim zamiarem zniechęcać kogoś do lektury powieści Aleksandra Ławskiego. Po prostu, mnie nie porwała ani nie zainteresowała. Gdybym napisała inaczej, byłabym po prostu nieszczera, a recenzje powinny być podyktowane prawdziwymi odczuciami.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi sztukater.pl.


Moja ocena: 3/6
Autor: Aleksander Ławski
Gatunek: Literatura współczena
Wydawnictwo: Novae Res
Ilość stron: 235
Data wydania: 07-09-2015
Nr ISBN: 978-83-7942-887-8

środa, 23 marca 2016

# 49. „W poszukiwaniu szczęścia” - Melissa Hill

Trochę zawiedziona ostatnią lekturą, postanowiłam sięgnąć po coś lekkiego i typowo babskiego. Wśród książek przesłanych mi przez Sztukatera znalazłam powieść Melissy Hill „W poszukiwaniu szczęścia”. Skłamałabym, gdybym Wam napisała, że nie spędziłam miło czasu, śledząc losy głównych bohaterów. Potrzebowałam takiej odskoczni od codzienności, a Melissa Hill zabrała mnie do wręcz bajkowego świata.

Wiele lat temu Holly O'Neill otrzymała tajemniczą przesyłkę z bransoletką oraz zawieszką i od tej pory otrzymuje kolejne paczuszki z zawieszkami zawsze wtedy, kiedy w jej życiu dzieje się coś szczególnego. Ta prosta biżuteria jest dla niej bardzo ważna. Jest jak mapa, opisująca ścieżki jej życia. Dlatego też znalazłszy inną bransoletkę z zawieszkami, postanawia uczynić wszystko, aby zwrócić ją prawowitej właścicielce i zaczyna śledztwo. W poszukiwaniach pomaga jej synek, którego samotnie wychowuje.

Greg jest odnoszącym sukcesy zawodowe maklerem giełdowym. Ma dosyć pracy od świtu do nocy w zamkniętym biurze i marzy o wyrwaniu się z tego kieratu. Pragnie innego życia... chce się ustatkować i założyć rodzinę. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia postanawia rzucić pracę i zająć się fotografowaniem Nowego Jorku. Otwiera prywatną firmę i zaczyna pracę dla jednej z nowojorskich gazet. Niestety, ta decyzja nie znajduje aprobaty u jego partnerki, Karen. 
 
W poszukiwaniu szczęścia” jest napisana lekkim i przyjemnym językiem. Bijące z kart powieści ciepło, przenosi czytelnika w świat świątecznej magii. I tutaj dodam małą dygresję. Otóż stwierdzam, że tę książkę powinno się czytać w okolicach Bożego Narodzenia. Dlatego żałuję, iż nie sięgnęłam po nią wcześniej. Ale cóż... jak mówi pewne powiedzenie – co się odwlecze, to nie uciecze. Przecież można też przeżyć świąteczne wzruszenia nawet w marcu, prawda?

Dużym plusem tej powieści są liczne retrospekcje. Niespodziewanie dla czytelnika, autorka przenosi go kilka lat wstecz, dzięki czemu może lepiej poznać bohaterów i zrozumieć motywy ich obecnego działania. Nie ukrywam, że dodaje to smaczku w odbiorze całości historii. Dodatkowym atutem jest pomysł, aby co jakiś czas oddać głos właścicielce zagubionej bransoletki.

Bohaterowie są dość dobrze wykreowani i nie sposób przejść obok nich obojętnie. Zarówno Holly jak i Greg wzbudzają sympatię. Osobiście muszę przyznać, że bardzo polubiłam również tajemniczą właścicielkę zagubionej bransoletki, której autorka oddała kilkakrotnie głos, wprowadzając narrację pierwszoosobową – polubiłam jej mądrość życiową i siłę.

Jednakże musiałam być silna. Dla nikogo nie byłoby dobrze, gdybym się załamała. Nawet w skrytości ducha, gdy sama przed sobą musiałam przyznać, że się boję, że przyszłość mnie wręcz przeraża, starałam się też skupiać na dobrych stronach. Pod wieloma względami mamy wiele szczęścia, dużo więcej niż mnóstwo ludzi w takiej sytuacji. (…) Wiele razy przychodziło mi do głowy, że ta choroba jest również błogosławieństwem, gdyż otworzyła mi oczy i uświadomiła o tym schorzeniu. Ochoczo zaangażowałam się w działalność różnych towarzystw dobroczynnych w mieście, a dzięki uczestnictwu w tych organizacjach usłyszałam historie innych chorych – czasem zakończone szczęśliwie, czasem tragicznie. Dzięki temu doceniam, że nie jestem i nigdy nie będę samotna w mojej walce. Zerknęłam na swoją bransoletkę i instynktownie dotknęłam różowej wstążki.” (str. 276)

Z głównych bohaterów powieści bardziej do mnie przemówiła postać Holly, będąca samotną matką – może dlatego, iż sama jestem w podobnej sytuacji. Wiadomo, że każdy rodzic, który sam wychowuje dziecko, jest w trudnym położeniu. Samotna matka musi w pewien sposób zastąpić dzieciom ojca, musi być mamą i żywicielem. Holly została przedstawiona nam jako kobieta bardzo ciepła i, moim zdaniem, doskonale sobie radząca w tej podwójnej roli oraz bardzo empatyczna – zadziwiająco dobrze sobie radzi w podbramkowych sytuacjach:

(...), wiem, że nie jest najlepszym ojcem na świecie, ale możesz wziąć to, co ci daje, i zrobić z tego coś lepszego. Skoro uważasz, że dał ci wyłącznie nazwisko, skorzystaj z tego. Weź to nazwisko i uczyń je najlepszym nazwiskiem na świecie. (…) obróć je w złoto, dobrze? (…) Urodziłeś się jako Daniel Joseph Mestas, mój syn. Więc nigdy tego nie zmieniaj.”

Kim jest tajemnicza właścicielka bransoletki? I w jaki sposób zwykła biżuteria może wpłynąć na losy dwojga obcych sobie ludzi? Jeśli chcecie się tego dowiedzieć, koniecznie sięgnijcie po powieść Melissy Hill.

Podsumowując, „W poszukiwaniu szczęścia” jest niezwykle ciepłą historią, doskonałą na spędzenie miłego wieczoru po ciężkim dniu pracy. Może jest trochę bajkowa, ale jej lektura na pewno poprawi Wam humor i doda pozytywnej energii. Polecam nie tylko przed Bożym Narodzeniem, ale przez cały rok. Pozwólcie się przenieść do Nowego Jorku i poczujcie świąteczną magię.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi sztukater.pl.

Moja ocena: 4,5/6
Autor: Melissa Hill
Gatunek: Literatura współczena
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 408
Data wydania: 13-19-2015
Nr ISBN: 978-83-8069-155-1


środa, 16 marca 2016

#48. Jak rodzi się szaleństwo, czyli „Czerwień obłędu” Dawida Waszaka

Wyobraźcie sobie, że wykonujecie jakąś czynność i nagle doznajecie wrażenia, że już znajdowaliście się w takiej sytuacji. Jak byście się czuli, gdybyście często miewali takie uczucie deja vu? Może nawet codziennie? Nie zastanawialibyście się, czy przypadkiem nie tracicie zmysłów, że popadacie w obłęd? Taki splot wydarzeń dotyka bohatera książki Dawida Waszaka „Czerwień obłędu” ­ Doriana Zajdę. 
 
Dorian mieszka w dobrej dzielnicy Jarocina. Jest szczęśliwym mężem pięknej kobiety oraz ojcem zdolnego syna. Jego życie jest w miarę uporządkowane – kocha swoją żonę, ma ciekawą pracę. Do czasu... aż zaczyna miewać wizje, które burzą jego uporządkowany dotąd świat. Pierwsza pojawia się nagle i jest jak mara senna. Sam Dorian odnosi wrażenie, że śnił. Jednak, kiedy okazuje się, że sen się spełnia, każda kolejna wizja sprawia, że bohater popada w coraz większy obłęd, a perspektywa śmierci kobiety w czerwonej sukience, doprowadza go do prawdziwego szaleństwa.

Kim jest owa kobieta? Jaki ma ona związek z życiem Doriana? Co zrobi bohater? Spróbuje ją ocalić? Jak to wszystko wpłynie na jego życie rodzinne? Jeśli chcecie się tego dowiedzieć sięgnijcie po „Czerwień obłędu” Dawida Waszaka.

Czerwień obłędu” to krótka opowieść, którą pochłoniemy w jeden wieczór. Opowieść, licząca sobie zaledwie 175 stron. Można powiedzieć, że jest to swoista relacja bohatera, prowadzona w formie pamiętnika, gdyż autor posłużył się narracją pierwszoosobową. Z jej kart dowiemy się, w jaki sposób może zrodzić się obłęd. No właśnie... Dowiemy się, ale tego nie poczujemy i to jest minus dzieła Waszaka.

Muszę przyznać, że autor miał wspaniały pomysł na świetną powieść, ale tak do końca go nie wykorzystał. „Czerwień obłędu” jest napisana lekkim i prostym językiem, wręcz potocznym, toteż czyta ją dość dobrze. Piszę dość dobrze, gdyż mnie osobiście trochę przeszkadzały liczne powtórzenia i niezbyt poprawne stylistycznie zdania. Nie jestem ekspertem językowym, gdyż z zawodu jestem ekonomistą, ale staram się zwracać uwagę na poprawność stylistyczną. Poza tym brakowało mi tu głębszego wyczerpania tematu i większej gry na emocjach czytelnika. Muszę przyznać, że podobała mi się koncepcja autora. Szkoda tylko, że nie wykorzystał w pełni jej potencjału.

Ulubiony cytat:

(...)Pracować codziennie, całe tygodnie, miesiące lata i tak do usranej śmierci po to, aby pracodawcy żyło się lepiej, a my byśmy mogli przeżyć od dziesiątego do dziesiątego... I niby nie jesteśmy zwierzętami? Mamy taki sam instynkt przetrwania, każdy musi w końcu coś jeść. Może gdybym nie miał rodziny, zrobiłbym coś ze swoim życiem, ale w moim przypadku lepiej nie ryzykować.”

Czerwień obłędu” jest próbą ukazania portretu psychologicznego popadającego w szaleństwo człowieka. Portretu nieco okrojonego, trochę ubogiego w szczegóły, ale wystarczającego, aby poznać przyczyny i skutki zachowania powszechnie uważanego za niezbyt normalne, a wręcz dziwne. Sposób prowadzenia narracji i wiele niedomówień, skłaniają czytelnika do przemyśleń, gdyż autor nie wyjaśnia skąd się biorą wizje – z rozwijającej się choroby, czy też są jakimś niechcianym parapsychicznym darem lub skutkiem uzależnienia od leków przeciwbólowych.

Komu polecam tę lekturę? Osobom, które mają chęć na dość ciekawą historię na jeden wieczór oraz tym, którzy nie boją się otwartych zakończeń... i lubią wykorzystać własną wyobraźnię, aby pofantazjować nad możliwym dalszym przebiegiem wydarzeń. 
 
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi sztukater.pl.


Moja ocena: 3,5/6
Autor: Dawid Waszak
Gatunek: Literatura współczena
Wydawnictwo: Novae Res
Ilość stron: 175
Data wydania: 03-09-2015
Nr ISBN: 978-83-7942-785-7

Wyniki konkursowej rozdawajki


Konkurs trwał od 15 lutego 2016 roku do 15 marca 2015 roku. Wzięło w nim udział akurat wymagane 25 osób, więc jest jak najbardziej ważny. Dwudziesta szósta osoba, niestety, zgłosiła się za późno, gdyż 16 marca i z przykrością musiałam ją wykluczyć z losowania.
Oto lista osób, które walczyły o jedną z dwóch książek w puli nagród - „Afgańską perłę” Nadii Hashimi oraz „Przeżyć” Yeonmi Park:
      1. Gabriela Sz.
      2. Ola K.
      3. Natalia Kapela
      4. Anna i Elżbieta Krzyczkowskie
      5. DeVi102
      6. Iza Batraniec
      7. Magdalena B.
      8. arletunialalunia
      9. Prosta Marzycielka
      10. Klaudia M.
      11. posredniczkaa
      12. Gab riela
      13. Dagmara Janicka
      14. Magdalena W.
      15. Pani Lecter
      16. klaudiaw41
      17. Beata Kandzia
      18. dorota wysocka
      19. Melisa Anonim
      20. Mylene 17
      21. Kasia Piwoda
      22. Kasia Leja
      23. Katarzyna P-k
      24. Lucyna Pięta
      25. Grażyna Wróbel
      26. Joanna Walczyk (wykluczona z losowania ze względu na zgłoszenie po zakończeniu konkursu).

Maszyną losującą była piękna, szklana (nie kryształowa jak to pisałam w regulaminie konkursu) misa, a szczęśliwego zwycięzcę wylosował mój ośmioletni synek. Poniżej zdjęcia z losowania. 




 
Niniejszym ogłaszam, że zwyciężczynią została Melisa Anonim, która wybrała powieść Nadii Hashimi pt. „Afgańska perła”. Po zakończonym losowaniu sprawdziłam, czy zostały spełnione wszystkie warunki konkursu i z ulgą stwierdziłam, że tak. W związku z powyższym Melisie Anonim serdecznie gratuluję i proszę o przesłanie danych adresowych na adres jokoaska@gmail.com.

Ogłaszając konkurs, obiecałam przekazać wartość ceny okładkowej oraz dodatkową sumę, uzależnioną od ilości uczestników zabawy, na cele dobroczynne. Wywiązując się z danego słowa, dokonałam wpłaty na konto Fundacji Ukryte Marzenia. Cena okładkowa powieści „Afgańska perła” - 34,90 zł oraz dodatkowa kwota fruną już łączami międzybankowymi do Fundacji, gdzie zostaną przekazane jako pomoc w leczeniu i rehabilitacji dzieciaczków, będących pod opieką Fundacji. A oto dowód dokonania przelewu. 

 
 Dziękuję wszystkim uczestnikom zabawy i zapraszam na kolejne konkursy, które już niebawem.