niedziela, 8 maja 2016

Wyniki konkursu z Mią Sheridan



Kochani, nadszedł dzień ogłoszenia wyników konkursu z Mią Sheridan. Przypomnę zasady, według których się bawiliśmy. Oto co należało zrobić, aby grać o dwie książki autorstwa Mii Sheridan – polskie wydanie „Stinger. Żądło namiętności” oraz jedną z dziewięciu amerykańskich powieści naszej kochanej autorki, którą sama osobiście podpisze i wyśle do zwycięzcy:

  1. Przede wszystkim zgłosić chęć do udziału w konkursie.
  2. Być obserwatorem mojego bloga lub/i polubić mój profil na Facebooku.
  3. Udostępnić baner konkursowy podlinkowany do tego postu na swoim blogu/Facebooku/Google+
  4. Opublikować w komentarzu na blogu lub wysłać na mój adres mailowy (jokoaska@gmail.com) jeden przepis na tradycyjną polską potrawę. Jeśli wyślesz ją na maila w punkcie czwartym zgłoszenia zaznacz, że Twoja propozycja została wysłana na moją skrzynkę pocztową.
  5. Wpisać tytuł amerykańskiego wydania jednej z dziewięciu powieści Mii Sheridan, którą chcielibyście otrzymać od autorki.

W konkursie wzięły udział trzy osoby:
      1. Dagmara Janik, która podzieliła się z Mią przepisem na prażuchy ze skwarkami.
      2. Paulina, która podzieliła się przepisem na placuszki jabłkowe.
      3. Wiktoria Guziewicz, która przekazała Mii przepis na gołąbki w sosie pomidorowym.

A oto wiadomość od Mii Sheridan:

Hi there!! Okay, we made the recipes and had so much fun! The one that my kids and I loved the best - although we actually did love them ALL was the Apple Pikelets!! (Recipe # 2). :D

Thanks so much to all who entered. I will definitely be making these again. <3

xx! Mia

Już Wam mówię/piszę o co chodzi. :) Mia pisze, że wraz z dziećmi przygotowała dania według wszystkich trzech przepisów. W czasie pracy świetnie się z dziećmi bawiła, a najbardziej im wszystkim smakowały... Uwaga!... PLACUSZKI JABŁKOWE!!!!
Mia dziękuje wszystkim, którzy wzięli udział w zabawie, a Wasze przepisy zagoszczą w jej kuchni.
Xx to oczywiście całusy. :)

Ogłaszam więc wszem i wobec, że zwyciężyła PAULINA, która podbiła serca rodziny Mii swoim przepisem na placuszki jabłkowe. Dodam tu od siebie, że ja również zrobiłam te placuszki i są przepyszne!

Paulino, proszę o przesłanie swojego adresu na mój adres mailowy jokoaska@gmail.com. Twoje dane, oczywiście, prześlę do Mii Sheridan, która zadedykuje wybraną przez Ciebie powieść w amerykańskim wydaniu („Midnight Lily”) i wyśle ją bezpośrednio do Ciebie. Natomiast ja, autorka bloga Literacki Świat JoKo, w ciągu trzech dni od otrzymania od Ciebie danych udam się na pocztę i wyślę polskie wydanie „Stinger. Żądło namiętności”.

Jeszcze raz gratuluję i zapraszam wszystkich na kolejne dwa konkursy, które niebawem ogłoszę. W jednym z nich będzie można wygrać „Stinger. Żądło namiętności” oraz „Calder. Narodziny odwagi”, które ufundowała Grupa Wydawnicza Helion. W drugim do wygrania będą dwa egzemplarze „Uczulonej na wino”, które ufundowała autorka, Izabela Jagosz.


sobota, 7 maja 2016

#2. Być kobietą... być kobietą...

Znacie piosenkę Alicji Majewskiej „Być kobietą”? Ten stary przebój przyszedł mi ostatnio na myśl. W zasadzie dzięki niemu spojrzałam na siebie inaczej... I dzięki niemu (ale zaznaczam, że nie tylko dzięki tej piosence) spojrzałam na siebie bardziej krytycznym okiem... zaniedbana, wiecznie zabiegana pomiędzy dziećmi, szkołami, domem i pracą, przyklapnięta, byle jaka osobniczka płci niewieściej... Z byle jakim włosem. Zwykła kobieta, która byle co na siebie wrzuci i nie dba o to, jak wygląda...

Znacie ten stan? Ja aż za bardzo. Chyba od lat taka byłam... zaniedbana przez męża, więc sama o siebie przestałam dbać. Jakiś czas temu stwierdziłam, że czas z tym skończyć. Czterdzieści lat na karku i obecny brak partnera, nie zwalnia mnie z obowiązku zadbania o siebie, a moje dzieci będą szczęśliwsze, kiedy mama poczuje się lepiej we własnej, prawie nowej, skórze.

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Bravo ja! Oto nowa bardzo kobieca JoKo... nawet młodsza niż wtedy, kiedy miała szesnaście lat. Dowód? Przypadkowe spotkanie z rodzicami pierwszego chłopaka (licealna miłość... ehh cóż za piękne czasy), którzy mnie w ogóle nie poznali i stwierdzili, że się zmieniłam i wyglądam młodziej niż dwadzieścia parę lat temu. Powtórzę znów... Bravo ja! 
 
A wiecie co mi dodało jeszcze więcej pewności siebie? Otóż po tych zmianach (i nie tylko dzięki nim) przez chwilę poczułam się szczęśliwa. Polubiłam nową siebie. Czuję się piękna i, do cholery(!), nie ma znaczenia, że nikt mi bliski tego nie docenia... Sama to doceniam! I mam nadzieję, że już nigdy nie zapomnę o tym, że jestem nie tylko mamą, ale i kobietą. A co mi w tym pomoże? Na pewno zajęcia taneczne w Akademii Tańca Danceby w Bydgoszczy. Jakiś czas temu zdecydowałam się pójść na pierwsze zajęcia High Hill Class i tam już zostałam. Regularnie co tydzień od miesiąca na nie uczęszczam (i nie zrezygnuję z tego), bo nawet czterdziestolatka może czuć się pewnie w swoim ciele... na tyle pewnie, żeby poruszać się zmysłowo i fantastycznie zatańczyć (choćby przed lustrem dla siebie samej).

Dziewczyny, zapamiętajcie sobie, że kiedy czujecie się szczęśliwe, jesteście zdrowsze, szczuplejsze, bo kilogramy same z was zlecą, a przynajmniej tak jest w moim przypadku. Trochę ruchu, kilka przysiadów dziennie, trochę kręcenia pupą przy każdej najmniejszej okazji (nawet w trakcie gotowania, czy biegania z odkurzaczem), wydziela endorfiny, które wpływają na nasz wygląd oraz samopoczucie. Nie polecam Wam jednak zbytnich wariacji na drabinie w czasie mycia okien i wieszania firan. Sama się na tym „przejechałam” i teraz obawiam się, że kolejne czwartkowe zajęcia taneczne, będą okraszone bólem tyłka i bioderek, gdyż drabina mnie przechytrzyła. Fakt... obwiniam o to moją miłość, czyli Julio Iglesiasa, którego uwielbiam od dawien dawna i zaplątał mi się pomiędzy skocznymi melodyjkami, ale i tak go nie przestanę uwielbiać.

Oczywiście akceptacja mężczyzny dla kobiety ma ogromne, może nawet najważniejsze, znaczenie, ale jeśli go nie ma... cóż... można obyć się i bez tego. Jeśli macie męża lub partnera... bądźcie szczęśliwe, a zakocha się was od nowa. Jeśli go nie macie (jak ja) bądźcie szczęśliwe dla siebie samych, a poczujecie się znacznie lepiej.

Moje motto od dziś: „Nie poddawaj się! Nigdy w życiu!”

I nie poddam się. Nienawistne spojrzenia już na mnie nie działają, słowa krytyki już mnie nie zranią, bo czuję się świetnie w swojej własnej skórze. Będę walczyć dalej o siebie... o szczęśliwe, spokojne życie oraz o przyjaciela, który kopnie mnie w cztery litery, kiedy opadną mi skrzydła lub braknie sił do tej walki. I kto wie... może znajdzie się na świecie jakiś torreadore, który wygra dla mnie corridę? Bravo ja! Tak trzymaj, babo! Dziewczyny i Wy też tak trzymajcie! Bo kobiety kręcą światem, a kobiety pewne siebie wygrywają! Więc ubierzcie się ładnie, wskoczcie w obcasy, pokręćcie bioderkami, a świat będzie należał do Was!


# 58. „Migdałowy aromat” - Anna Nejman

Uwielbiam migdały. Są pyszne i doskonale poprawiają smak ciasta. Moją specjalnością jest sernik na kruchym spodzie, z wiśniami i bezą na wierzchu, obsypany płatkami migdałowymi. Mniam. Wszyscy członkowie mojej rodziny go lubią i ledwo przekroczą próg mojego mieszkania pytają: „A sernik z migdałami masz?”. Przeważnie mam... zwłaszcza wtedy, kiedy spodziewam się gości.
Moje uwielbienie do migdałów sprawiło, że z wielką ciekawością zabrałam się do lektury debiutanckiej powieści Anny Nejman. „Migdałowy aromat”. Mmm... pyszny tytuł, prawda? I aromatyczny. Zabierając się za lekturę, zastanawiałam się w jakiej formie autorka poda te migdały czytelnikowi – ciasta, nalewki czy też może tylko zapachu? Byłam ciekawa czy historia Anny Nejman mnie zauroczy, czy zawładnie moją czytelniczą duszą, czy też pozostanie mi obojętna i szybko o niej zapomnę. Za chwilę dowiecie się jakie wrażenie na mnie wywarł ten debiut literacki.
Główną bohaterką „Migdałowego aromatu” jest Eliza, która przybywa do Ustronia, położonego w stanie Delaware w wielkiej Ameryce (a konkretnie w USA, gdyż Ameryk mamy aż dwa kontynenty) gdzieś niedaleko Filadelfii. Skąd Ustronie w Stanach Zjednoczonych? Nie znajdziecie go na mapie, gdyż to tylko nazwa domu, w którym mieszkało czworo przyjaciół polskiego pochodzenia. Czworo leciwych przyjaciół, którzy postanowili wspólnie spędzić ostatnie lata i opiekować się sobą wzajemnie, nie chcąc trafić do domów opieki. Jednym z nich był ojciec Elizy.
Kobieta przyjeżdża do Ustronia, aby w spokoju przejrzeć listy oraz zapiski jego poprzednich mieszkańców i opisać ich historię. Poza tym pracuje jeszcze nad opowiadaniem dla Adama. Niestety, po przybyciu na miejsce okazuje się, że tego spokoju ma jak na lekarstwo, gdyż wokół niej ciągle się coś dzieje. Plany Elizy zostają wywrócone do góry nogami, kiedy na jej drodze pojawi się przystojny sprzedawca antyków, Larry, a ona sama stanie przed nie lada dylematem.
Dzięki tej nowej znajomości, w Elizie, ponad czterdziestoletniej starej pannie budzi się chęć do życia. Kobieta przekonuje się, że miłość i porywy serca nie są zarezerwowane tylko dla ludzi młodych, a takie jak ona również mogą poczuć przysłowiowe motyle w brzuchu. Zdaje sobie sprawę, że się zakochała, ale jednocześnie jest przekonana, że w jej przypadku żaden związek nie ma szans na powodzenie, więc odpycha od siebie Larry'ego. Dobrze, że facet jest na tyle zdeterminowany i robi wszystko, aby ją zdobyć, ale czy mu się to uda? Przekonacie się o tym, zagłębiając się w lekturze powieści Anny Nejman.
Migdałowy aromat” jest niezwykle klimatyczny. Autorka pokazuje nam, że miłość jest możliwa w każdym wieku i nawet po czterdziestce można spotkać swoją drugą połówkę. Nawet tak późno można przeżyć płomienny romans, wyjść za mąż i ku zaskoczeniu wszystkich dostać od losu szansę na macierzyństwo. I tak jak w prawdziwym życiu, nie wszystko tutaj jest piękne i sielankowe – pojawiają się tacy, którzy chcą zniszczyć dopiero co rozwijający się związek, groźby, pożar i byli partnerzy. Czy Eliza i Larry to przezwyciężą? Zawalczą o wspólne szczęście?
Muszę dać autorce wielki plus za wspaniały pomysł na konstrukcję „Migdałowego aromatu”, gdyż akcja powieści toczy się dwutorowo. Rozwijający się w czasie teraźniejszym romans Elizy i Larry'ego, wzbogacony jest o wstawki z przeszłości, kiedy Eliza pisze powieść na podstawie listów jednej z poprzednich lokatorek Ustronia. W obu przypadkach akcja toczy się z reguły leniwie, tak jakby autorka chciała, aby toczyła się tak jak to w życiu bywa. Wprowadza co prawda kilka scen mrożących krew w żyłach, ale zaraz potem wraca do poprzedniego spokojnego tempa.
Anna Nejman stara się posługiwać literackim i kwiecistym językiem, rozbudowując opisy chwilami do niebotycznych wręcz rozmiarów. Czytelnik bardzo często znajduje tu zdania wielokrotnie złożone. Miłą niespodzianką są wplecione w powieść wiersze.
Podsumowując „Migdałowy aromat” jest w miarę lekką i przyjemną lekturą. Są w niej pewne niedociągnięcia, ale myślę, że można przymknąć na nie oko, biorąc pod uwagę fakt, iż autorka dopiero wkracza na drogę pisarską. Całość czyta się w miarę przyjemnie. Mimo iż powieść ta nie porywa i nie sprawia, że czytelnik zapomina o całym świecie, z pewnością jest warta polecenia.
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi sztukater.pl
Moja ocena: 4/6
Autor: Anna Nejman
Gatunek: Literatura kobieca
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Ilość stron: 504
Data wydania: 12-10-2015
Nr ISBN: 978-83-7785-770-0

# 56. „Mam na imię Freedom” - Jax Miller

Nazywam się Freedom Oliver i zabiłam swoją córkę.” Takimi słowami rozpoczyna się debiutancka powieść Jax Miller. Intrygujący początek, prawda? Pobudzający wyobraźnię czytelnika do takiego stopnia, że w myślach zaczyna układać sobie scenariusz hipotetycznych wydarzeń oraz widzi obraz jakiejś psychopatki, która morduje swoje niewinne dziecko. Przynajmniej ja tak miałam. I co? Sprawdziły się moje przypuszczenia? Całkowicie nie!
Freedom Oliver nie okazała się żadną psychopatką, ale kobietą po przejściach, która będąc oskarżona o zabicie męża, musiała oddać do adopcji własne dzieci. Po długo trwającej rozprawie sąd zdecydował, że jest niewinna i objął ją programem ochrony świadków. Nessa Delaney, gdyż tak brzmi jej prawdziwe nazwisko, zmieniła swoją tożsamość i przeniosła się z Nowego Jorku do małej, zapadłej mieściny, w której pracowała jako barmanka. Nie odzyskała jednak swojego potomstwa.
Autorka przedstawia nam obraz kobiety niesfornej, nie stroniącej od alkoholu. Kobiety, która ciągle sprawia kłopoty swoim opiekunom (nazywa ich „prośkami”) oraz miejscowemu policjantowi, Martinowi. Kobiety, która mimo iż jest to jej zakazane, cały czas śledzi losy swoich dzieci przez najpopularniejszy na świecie portal internetowy, czyli przez Facebooka. Martwi się o nie, więc jak to możliwe, aby pierwsze zdanie powieści, mogło być prawdziwe? Skoro kocha córkę, jak mogłaby ją zabić? Chcecie wiedzieć, co się stało i dlaczego Freedom się obwinia? Przeczytajcie debiutancką powieść Jax Miller.
Biorąc tę książkę do ręki, pomyślałam sobie - „co to za tytuł? Jak to się ma do zapowiadanego na okładce thrillera?” No tak... można się nad tym zastanawiać, gdyż „Mam na imię Freedom” sugerowałoby raczej jakąś obyczajówkę, a nie powieść grozy. Jeśli jednak spojrzymy na tytuł oryginalny... to już całkowicie zmienia nasz punkt widzenia. „Freedom's Child”. W dosłownym tłumaczeniu „Dziecko Freedom”. Z czym nam się może skojarzyć? Oczywiście... myślę, że nie tylko mnie... z „Dzieckiem Rosemary”. Rozumiem, że polski wydawca zrezygnował z dokładnego przekładu tytułu, aby zmylić przeciętnego czytelnika? Może miał tu zadziałać jakiś element zaskoczenia? Nadal się zastanawiam, dlaczego nie dał oryginalnego tytułu. Jedynym wyjaśnieniem tej sytuacji może być chyba tylko fakt, że słowa „nazywam się Freedom” cyklicznie powtarzają się w powieści, nadając całości swoisty rytm.
Na uwagę zasługuje tu narracja. Autorka wielokrotnie oddaje głos głównej bohaterce, stosując narrację pierwszoosobową. Od samej Freedom dowiadujemy się kim jest, co zrobiła w przeszłości oraz jak wygląda jej życie obecnie. To Freedom zabiera czytelnika w swój świat, przedstawiając nam własne wspomnienia (retrospekcje) i uczucia. Pozostałych bohaterów, Jax Miller wprowadza i przedstawia, używając narracji trzecioosobowej.
Jak oceniam debiut Jax Miller? Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że można go zaliczyć do tych dobrych. Powieść ma trochę wad, jak chociażby zbyt powierzchownie poprowadzone postaci drugoplanowe – są raczej stereotypowe, ograniczone tylko do roli, w której występują. Brakowało mi ich głębszych portretów psychologicznych. Jednak te małe potknięcia rekompensuje dobrze budowane napięcie, dozowanie informacji w taki sposób, aby wzbudzić ciekawość czytelnika oraz pobudzić jego wyobraźnię.
Szczerze mówiąc, powieść Jax Miller mną zawładnęła. Trudno mi było oderwać się od jej lektury, ponieważ zżerała mnie ciekawość co dalej... Z każdym rozdziałem byłam coraz bardziej zaintrygowana, pragnęłam wiedzieć, co się stało z córką Freedom – kto ją porwał i dlaczego. Zakończenie całkowicie mnie zaskoczyło. Nieważne jakie przypuszczenia snułam w trakcie lektury, nieważne jakie scenariusze wydarzeń sobie wyobrażałam – nie miały one nic wspólnego ze sposobem, w jaki to rozegrała autorka.
Podsumowując, „Mam na imię Freedom” to dobry debiut literacki. Jestem przekonana, że autorka ma talent. Polecam tę powieść wszystkim, którzy cenią sobie tajemnicze, trzymające w napięciu historie.
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi sztukater.pl.


Moja ocena: 4/6
Autor: Jax Miller
Gatunek: Thriller
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 375
Data wydania: 08-10-2015
Nr ISBN: 978-83-8069-149-0